Autor: Matthew Laurence
Tytuł: Freja
Cykl: Freja, tom 1
Liczba stron: 336
Wydawnictwo: Jaguar
Premiera: 26 maja 2018
Wyobraźcie sobie taką sytuację... grupa bogów z różnych panteonów, przebywająca na Ziemi, umieszczona razem w jednym budynku. W normalnych warunkach (o ile w ogóle cokolwiek można uznać za normalne w tej sytuacji) skończyłoby się to po prostu krwawą jatką. Organizacja Finemdi najwyraźniej ma swoje sposoby, by temu zapobiec. Wciąż werbuje nowych nieśmiertelnych, sukcesywnie zasilając swe szeregi i wykorzystując ich zdolności do własnych, mrocznych celów.
Zapomniana nordycka bogini Freja wiedzie spokojne życie w szpitalu psychiatrycznym. Przebywa tam z własnej woli, zadowolona, że nie musi sama się o wszystko troszczyć w nowoczesnym świecie. Niespodziewanie odwiedza ją pracownik tajemniczej organizacji, Garen. Stawia zdumionej kobiecie ultimatum - albo przyłączy się do nich, albo zginie. Nie zabiją jej oczywiście tak po prostu, to niemożliwe, ale grożą jej unicestwieniem przez... niewiarę. Bogowie istnieją bowiem dzięki wierze i swym wyznawcom. Jeśli zatem ich zabraknie, zwyczajnie obracają się w nicość. Wojowniczą Freję jednak nie tak łatwo zastraszyć. Udaje jej się ogłuszyć napastnika i uciec, zabierając ze sobą nowego pracownika ośrodka, Nathana. Z jego pomocą chce się ukryć i zacząć nowe życie. Wszystko idzie dobrze... do czasu. Spotykają na swej drodze kolejnego boga, a Finemdi wciąż depcze im po piętach.
Przy lekturze powieści Matthew Laurence'a czas minął mi błyskawicznie. Autor mocno mnie zaintrygował i to już od pierwszego zdania! Dalej było tylko ciekawiej, a akcja dynamicznie się rozwijała, przyjmując naprawdę ciekawy obrót. Ale po historii dotyczącej bogini wojny, miłości i piękna nie można się chyba było spodziewać niczego mniej. Freja okazała się niezwykle interesującą bohaterką, którą z miejsca polubiłam. Dzielna, waleczna, pełna szalonych pomysłów, sympatyczna, o wielkim poczuciu humoru - towarzysząc jej, nie sposób było się nudzić. Nathan również zrobił na mnie pozytywne wrażenie i mam nadzieję, że w kolejnych tomach będzie go jeszcze więcej. Liczę też na więcej zabawnych scen z udziałem hawajskich bogiń i Sachmet. Będzie mi brakowało nawet Dionizosa - choć jego osobowość trochę odstrasza, to jednak muszę przyznać, że tak wykreowana postać idealnie wpasowała się w klimat powieści.
"Freja" oczarowała mnie nie tylko piękną okładką, historia opowiedziana przez Matthew Laurence'a okazała się równie barwna. Ujęła mnie wszechobecnym humorem, wartką akcją i kreatywnym wykorzystaniem różnych mitologii. Napisana lekkim, nieskomplikowanym językiem, stanowi niezwykle przyjemną w odbiorze lekturę. Zakochałam się w tej opowieści i nie mogę się już doczekać kolejnych tomów. Jeśli interesuje Was fantastyka lub mity - szczerze polecam!
Zuzanna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz