Autor: Brandon Sanderson
Tytuł: Studnia wstąpienia
Cykl: Ostatnie Imperium, tom 2
Liczba stron: 802
Wydawnictwo:MAG
Ostatni Imperator nie żyje. Imperium upadło. Można by powiedzieć, że nastały nowe, lepsze czasy. Jednak czy aby na pewno? Pojawiły się nowe trudności, o których nikt wcześniej nie pomyślał. Dostawy żywności, obrona miast, polityka wewnętrzna. Jak poradzi sobie z tym lud, który przez tysiące lat żył pod uciskiem?
Elend Venture zostaje królem Luthandiel. Ma piekielnie trudne zadanie. Musi zbudować wszystko od nowa, a fakt, że pod bramami miasta zbierają się trzy armie, nie poprawia sytuacji. Kolejnym zmartwieniem stają się mgły. Zmieniły się. Coraz dłużej się utrzymują po wzejściu słońca, a co najbardziej przerażające, zabijają ludzi. Czy młody i niedoświadczony król poradzi sobie z tyloma kłopotami? Czy dzieło Kelsiera przetrwa?
Większość książki to polityka. Liczne rozważania nad tym, z kim zawrzeć sojusz, jak ustabilizować sytuację w mieście i zachować koronę. Z początku podobało mi się, kolejne rozdziały przynosiły nowe zagadki, zwroty akcji, zmuszano bohaterów do szukania coraz śmielszych rozwiązań. Ale kurczę, ileż można? Podobne odczucia mam względem wątku romantycznego. Ciągłe czytanie o tym, czy Vin jest warta Elenda i na odwrót też męczyło. Dopiero pod koniec przestali przypominać swoim zachowaniem niedojrzałych nastolatków. A najgorsze jest to, że na tytułową studnię poświęcono jedynie kilka rozdziałów. Miłą odskocznią od polityki były rozdziały poświęcone Sazedowi, badającemu dawne podania dotyczące Głębi, Bohatera Wieków, Studni Wstąpienia oraz Vin i jej poczynaniom.
W wirze polityki, podań, walki znalazło się również miejsce na bohaterów i ich wewnętrzne rozterki. Na emocje, ból, cierpienie, żal, gniew. Mamy okazję dowiedzieć się, do czego doprowadza ludzi poczucie niebezpieczeństwa, co jesteśmy w stanie zrobić, by uchronić najbliższych, że rodzina nie znaczy nic, gdy w grę wchodzi władza. Pojawiają się nowi bohaterowie, mieszają w głowach nie tylko nam. Ze wszystkich, którzy dołączyli, najbardziej polubiłam Zanea, tajemniczego Zrodzonego z Mgły. Uważam, że Sanderson trochę zmarnował tę postać, mógł stworzyć z nią więcej interesujących zdarzeń.
Podsumowując, nie była to zła lektura. Miała ciekawe wątki, zwroty akcji, zmuszała do myślenia. Największym jej plusem jest zakończenie, sprawia, że chce się sięgnąć po następną część. Jednak jak już wcześniej wspomniałam, zdecydowanie za dużo polityki. Jakby wyrzucić jej kawałek, czytanie stałoby się przyjemniejsze i zdecydowanie krótsze. Mimo wszystko polecam, bo po przebiciu się przez polityczne rozgrywki, otrzymujemy nagrodę w postaci wartkiej i zaskakującej akcji.
Natalia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz