Tytuł: Gdzie niebo mieni się czerwienią
Liczba stron: 352
Wydawnictwo: Zielona Sowa
Lubię czytać debiuty, ponieważ nigdy nie wiem, czego mogę się spodziewać. A nuż spodoba mi się. I tak w moje ręce trafiło dzieło Lisy Lueddecke Gdzie niebo mieni się czerwienią. Zachwycona okładką i opisem zabrałam się do czytania.
Skuta
lodem wyspa Skane. Na niej wszystko zależy od Bogini, która daje
znaki za pomocą zorzy. Zielona oznacza, że jest ona zadowolona,
niebieska zwiastuje zamieć, a czerwona... czerwona pojawia się, gdy
ma zdarzyć się coś potwornego. Siedemnaście lat temu, gdy Ósa
się urodziła, niebo stało się czerwone. Wyspę dotknęła plaga, która odebrała życie wielu, w tym także matce dziewczyny. Teraz niebo znowu mieni się czerwienią. Ósa nie może
patrzeć na bezczynność mieszkańców. Wyrusza w samotną podróż w poszukiwaniu Bogini.
Akcja
niezbyt przypadła mi do gustu, ponieważ rozwija się powoli.
Wszystko rusza gdzieś tak w połowie. Co do bohaterów, najbardziej
polubiłam Ivara za dobre serce, tajemniczość, odwagę i
wytrwałość. Ósa według mnie zrobiła z siebie ofiarę losu,
przez co zwyczajnie jej nie polubiłam. Odnośnie reszty bohaterów, np. rodziny Ósy czy Ivara, niezbyt mogę się wypowiedzieć. Autorka
nie rozbudowała ich aż tak. A szkoda, bo chętnie dowiedziałabym się
czegoś więcej. Kolejnym minusem jest zakończenie. Bardzo proste,
spodziewałam się czegoś, co mnie zaskoczy. Choć na koniec dodam, że
okładka to cudo.
Szczerze
powiem, że czytałam lepsze debiuty. Wierzę, że kolejne powieści
Lisy Lueddecke będą już na wyższym poziomie, być może kiedyś sięgnę po nie.
Książka nie była zła, ale też nie zachwyciła mnie aż tak
bardzo. Mimo to myślę, że na pewno znajdą się osoby, którym
przypadnie do gustu.
LostGirl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz